czwartek, 4 września 2014

O piaskownicach i wtrąceniach

- Klaudynko, natychmiast oddaj chłopcu łopatkę! Nie wolno zabierać! - zapiszczała wysoko Pani Z Kokiem, wpychając jednocześnie plastikową zabawkę w dłonie mojego zdumionego synka, który najwyraźniej nie zauważył, że w ogóle mu coś zabrano. Nim zdążyliśmy, Zbój i ja, odnieść się jakoś do tej sytuacji, koło nas rozległ się pospieszny monolog - Bardzo panią przepraszamy, Odetko, Odetko przeproś! Nie bawimy się cudzym, każdy przynosi swoje zabawki do piaskownicy! Tu są twoje foremki! Przepraszam bardzo, ona tak zawsze, oddaj dzidzi. Strapiona Starsza Pani wyglądała na naprawdę zdegustowaną, wobec czego uznałam za niewskazane tłumaczenie jej, że w zasadzie ta foremka też nie jest nasza. Leżała, Zbój podniósł, nikt nie protestował, no to się bawimy. Coś tam mruknęłam niewyraźnie, pokiwałam głową. Czekało nas zresztą tego dnia jeszcze sporo ingerencji, przeprosin, wyjaśnień. Jak co dzień. 

Brzegi piaskownicy szczelnie obsiedli dorośli. Reagują sprawnie na każde zabranie zabawki, sypnięcie piaskiem, zniszczenie babki. Zbój, stworzenie raczkujące, kategoria wiekowa zwana na placu zabaw "dzidziuś", jest tu zresztą na specjalnych prawach - o niego dba się szczególnie, strofując z góry każdego malucha, który chciałby się ewentualnie zbliżyć. Nie żebyśmy o to  szczególnie prosili. A nawet, szczerze powiedziawszy, wolelibyśmy jednak, żeby tak nie było. 

Opiekuńcza czujność, taka choroba placów zabaw. Mamy, taty, dziadki, babcie, niańki i nianie obserwują. I kiedy tylko zachodzi obawa, że między dziećmi mogłoby zdarzyć się cokolwiek nieprzyjemnego, jakieś uprowadzenie resoraka, jakiś zamach na foremkę, jakaś awantura z grabkami, reagują, przepraszają, strofują. Wszyscy tu przecież jesteśmy ludźmi kulturalnymi, nieprawdaż? Tylko ja, w wiecznym trybie matki z wyboru odrobinę wyrodnej, nie wtrącam się, patrzę sobie. Nie wszystkie sprawy dzieci są koniecznie naszymi sprawami, myślę. Bo jak mają się nauczyć negocjować, kłócić, godzić i stawiać granice, jak mają rozpoznać o co chcą walczyć, a co wolą odpuścić, jak mają wyrosnąć na jakie takie istoty społeczne, jeśli będziemy wisieć im nad głową, rozsądzać, decydować. I to szybko, jak najszybciej, zanim dzieci w ogóle zdążą się połapać co się stało. Czy stało się coś w ogóle. Oddaj, nie ruszaj, przeproś, uważaj! Chociaż może nie trzeba, dałoby się podzielić, w ogóle nie ma sprawy, albo jeśli jest, to rozwiązałaby się bez dorosłej ingerencji, gdyby tylko dać jej szansę. Naprawdę wierzę w to, że maluchy potrafią. Że jeśli damy im przestrzeń, to wypracują sobie jakąś metodę, lepszą albo gorszą, ale własną. Ale jeśli będziemy je wyprzedzać, to nic z tego nie będzie.

Na przykład mój syn ma na wszelkie piaskownicowe konflikty sposób, który uważam za bardzo niegłupi. Jeśli coś zostanie mu zabrane, Zbój decyduje chwileczkę. Jeśli rzecz zabrana była dla niego mało ważna, ze stoickim spokojem przechodzi do bawienia się czymś innym. Ale jeśli zabrano mu coś, czego chciał akurat bardzo, obserwuje, wyczekuje i w stosownym momencie jednym szybkim ruchem odbiera z powrotem. Oddzielić rzeczy ważne i nieważne, te o które warto walczyć i te, które lepiej spokojnie odpuścić. Ważna lekcja, z którą czasem nawet dorośli, w tym taka na przykład ja, mają problem.

PS. Wszystko powyższe odnosi się do sytuacji małych piaskownicowych konfliktów. Jasne, że jeśli robi się niebezpiecznie - dorosły powinien wkroczyć. Jasne, że jeśli dorosły zostanie poproszony o reakcję - nie powinien dziecka zostawiać samego i niech sobie radzi. Jasne, że czasami trzeba. Ale nie zawsze, nie z rozpędu i nie z automatu. Reagować tak, żeby było wiadomo, że my dzieciom ufamy i że one mogą ufać nam.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz