poniedziałek, 7 lipca 2014

Życzliwi wiedzą i radzą

Wyobraźmy sobie taką sytuację - wracasz sobie, młoda mamo z synkiem do domu. Za wami fajne warsztaty, długa przejażdżka tramwajem, dużo wrażeń i dużo wydarzeń. Czekacie na przystanku na przesiadkę, Młody Człowiek zmęczony, coraz badziej wierci się i marudzi, w końcu zaczyna płakać. Rozpoczynasz dobrze znaną procedurę - noszenie, tulenie, mówienie, nucenie. Tyle możesz, dopóki nie dojedziecie do domu. Kątem oka łowisz niechętne spojrzenia, dziecko jest głośne, przeszkadza. Nieżyczliwymi się nie martw, ich można zignorować. Bój się życzliwych, oni nie dadzą się tak łatwo zbyć. O, już właśnie nadchodzą, już się przysuwają, posapując skwapliwie, bo oni, wyobraź sobie, wiedzą lepiej i bardzo chcą się tym podzielić. Zażywna pani w średnim wieku dziarsko manewruje, żeby znaleźć się w polu widzenia Młodego Człowieka, cmoka do niego zachęcająco, żeby w końcu, wobec braku reakcji ze strony dziecka, zwrócić się do ciebie, młoda mamo: "O, jaka beksa, jak ryczy! Pić mu się na pewno chce, niech mu pani da wody, no co pani". "E, zimno mu przecież w tym krótkim rękawku, to płacze", kontruje zdecydowanie pulchna staruszka z mocno uszminkowanymi ustami. Burczysz coś zniechecającego i wracasz do tego, co jest teraz ważne - do małej spłakanej buzi i dwóch zaciśniętych piąstek, które potrzebują zapewnienia, że rozumiesz jego zmęczenie, że zaraz będziecie w domu, że wszystko będzie ok. Tymczasem jednak życzliwi nadal mają zdanie, które zmarnowałoby się zachowane dla siebie. "E, on chyba chce dostać smoczka, tak ustami rusza. Moja wnuczka bardzo lubi sobie possać smoczka, ma pani tego smoczka? Daj mu pani" - kategorycznie stwierdza Zażywna. Uszminkowana kontruje pedagogicznie: "Ja bym nie dawała, potem ssają do przedszkola. Się trzeba, proszę pani nie dać manipulować!". Za chwilę włączą się inni, którzy powiedzą ci, że powinnaś go nakarmić, dać mu się wypłakać, przykryć, odkryć, którzy będą mieć tony pomysłów, za wyjątkiem tego jednego - żeby się od ciebie odczepić i dać ci się w spokoju zająć emocjami dziecka, które nie potrzebuje dobrych rad, za to potrzebuje uwagi.
Jeśli nerwy ci puszczą, młoda mamo, jeśli w końcu rozdrażniona warkniesz "wiem co robię, proszę dać mi się zająć synem", to nie będzie ci wybaczone. Uszminkowana z Zażywną zjednoczą siły, sapiąc i wzdychając, że chciały tylko pomóc, że nic dziwnego, że dziecko przy takiej nerwowej matce jest kompletnie roztrzęsione, doprawy, co dzisiaj za chamstwo, pani kochana, strach się odezwać do ludzi.

Aż w końcu przyjedzie tramwaj, wsiądziesz i zostawisz na przystanku tych wszystkich ludzi, którzy zawsze będą mieli coś do powiedzenia przejętej mamie płaczącego niemowlaka, ale którzy zawsze są dziwnie ślepi, głusi i niemi, kiedy na ulicy jakiś rodzic wymierza dziecku "wychowawczego" klapsa.

4 komentarze:

  1. Może ja też kiedyś będę panią Zażywną? Albo już nią jestem? Bo rzeczywiście w taki upał mógł być po prostu bardziej spragniony. Takie panie mają dobre intencje, jednak płacz dziecka powoduje, że rodzic reaguje nerwowo niestety. Ale mam pomysł. Pamiętam jak dawno temu moja sąsiadka podejrzliwie dopytywała, dlaczego moja córka płacze na spacerze. Moje tłumaczenia o bólu brzuszka itd. były nieprzekonujące. Dopiero słowo "kolka" ją uspokoiło. Zrozumiała, że płacz dziecka to nie moja wina. To chyba słowo klucz, którego warto używać w podobnych sytuacjach. Spróbuj :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mógł być spragniony, ale nie był, bo pił parę minut wcześniej. Gdzieś przypadkowym życzliwym zabrakło podstawowego zaufania, że rodzic pewnie zna dziecko i ogarnął czy w jego płaczu nie chodzi o coś z zestawu podstawowego (pić/jeść/pielucha). I mnie to właśnie drażniło - że jest w tym pewien protekcjonalizm, przypadkowa osoba zakłada, że wie lepiej niż mama, która było, nie było - spędza z dzieckiem mnóstwo czasu. Zaufać rodzicowi, dać mu przestrzeń do działania, pamiętać, że nie zna się kontekstu (nie wie się, kiedy dziecko jadło, piło, jakie ma zwyczaje itp.). Ja rozumiem, że te panie chciały dobrze, tylko może jakiejś wrażliwości zabrakło.

      Usuń
  2. Mamy dokładnie takie same obserwacje. Ci życzliwi potrafią człowieka wkurzyć w momencie gdy i tak jest się o włos od wybuchu. I są święcie przekonani o tym, że robią dobrze. A najlepiej zrobiliby gdyby się po prostu nie odzywali.
    I jeszcze to "jak będziesz płakał to cię zabiorę". Moja żona zawsze wtedy nie wytrzymuje i z oburzeniem głośno tłumaczy dziecku (upewniając się, że życzliwy słyszy) "ro nieprawda, na pewno nikt cię nie zabierze".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że "jak będziesz płakał to cię zabiorę" jest jedną z najbardziej upiornych rzeczy, jakie obca osoba może powiedzieć dziecku. Dowodzi braku podstawowej wrażliwości i służy nie wiadomo czemu. A co najgorsze - zdarza się strasznie często. Dobrze, że żona reaguje stanowczo, tak trzeba.

      Usuń